Mieliśmy układ, że gdyby w domu działo się coś złego, to…
Gdy zbierałam historie do wpisu o nagłym zejściu ze statku – przyszło ich naprawdę sporo. Oprócz tych w komentarzach, były też te prywatne – które pozostać powinny anonimowe.
To jedna z nich – warta naszej uwagi i szacunku. Myślę też, że słowa wsparcia w tej sytuacji dadzą naszej S wiele siły…
3maj się młoda i nie daj się!!!
Zapraszam Wasz do przeczytania tej historii ( a jeśli macie swoją historię albo pasję, którą chcecie pokazać, zareklamować – też piszcie; przepisy, uroda, wasze historie, marynarskie śluby) sprawdź— Oddam bloga w dobre ręce
Mieliśmy układ, że gdyby w domu działo się coś złego, a on na daną sytuację nie ma wpływu, lub może poczekać, to ma czekać. Tak też zrobiłam – o chorobie dowiedział się jak wrócił do domu. Nie wyobrażam sobie, żeby go nie było teraz przy mnie. Wiem, że długa droga przede mną, ale wiem, że mąż musi wypłynąć za te kolejne dwa miesiące,…. ale od początku…
Moją historią chciałabym pokazać, że niezależnie od tego co się dzieje w danym momencie naszego życia, to człowiek jest stworzony tak, by pokonać każdą przeszkodę – a Żona Marynarza ? Żona Marynarza przoduje w tym „rankingu” .
Dziewczyna, lat 29, niedługo 30, w kluczowym momencie swojej kariery zawodowej, po szkole morskiej, od lat związana z branżą morską, mężatka, zajęta urządzaniem dopiero co odebranego wymarzonego, wyśnionego większego mieszkania z uroczym malutkim ogródkiem w zaciszu miasta. Szczęśliwa kobieta, spełniająca marzenia, realizująca cele, planująca i lubiąca wyzwania. Piękny obrazek, tylko dzieci brak do pełni szczęścia. BTW dzieciaki były ujęte w planach na rok 2018, wyszło trochę w drugą stronę .Mąż marynarz – nawigator, pracujący w dobrej firmie, na dobrych warunkach i dość krótkich kontraktach. Wydawałoby się, że życie mamy poukładane, Bogu tylko dziękować, że udaje nam się, spełniać, kochać i szanować nawzajem, osiągać sukcesy i marzyć, pomimo odległości jaka nas dzieli i czasu jakiego nie spędzamy razem, który przelewa się przez palce.
Luty 2018, mąż na statku, mija dokładnie połowa jego kontraktu, planowany powrót na koniec marca. Jak co roku udałam się na badanie USG piersi i jajników, pewna swego, że kontrola to kontrola, nic się nie dzieje, ale sprawdzić trzeba, żeby sumienie było czyste. Młoda jestem, nie ma szans na chorowanie.
Moja mama miała raka piersi, jest także nosicielką mutacji BRCA1 (sprawa Angeliny Jolie itp. ta sama mutacja) , parę lat temu namówiła mnie na zbadanie genów. Badanie wykazało obecność mutacji, od tamtej pory zaczęłam badać się co roku regularnie, tylko co roku, nie częściej, ponieważ miałam 25 lat. Tylko te coroczne badania mnie uratowały i to dzięki nim mam szansę na remisję choroby. Mając 20 -30 lat raczej nie myślisz o badaniu się. Żyjesz pełnią życia, masz plany i marzenia do zrealizowania, świat jest Twój!
To właśnie w lutym na corocznym USG, badanie wykazało obecność guza, urosło 1,5 cm skubańca w rok, od ostatniego USG. Nie ma co sugerować się internetową paplaniną, że guzy rosną powoli. Nie bardzo się tym przejęłam, bo Pani wykonująca badanie zapewniła mnie, że to zmiana hormonalna, jednak dla pewności zleciła biopsję cienko-igłową. Niewiele myśląc zapisałam się na biopsję. Badanie za dwa dni, wynik za tydzień, kartka w dłoni – wykryto komórki raka sutka (piersi). Niedowierzanie. Łudziłam się, że może to łagodny nowotwór, ale nie, jeśli biopsja wskaże raka to jest to rak najprawdziwszy, nowotwór złośliwy, nie ma się co doszukiwać lepszej wersji.
W czasie badań przechodziłam bardzo silne zapalenie oskrzeli, była ze mną mama, która pomagała mi się ogarnąć. Na co dzień mieszkamy od siebie prawie 600 km. Przeprowadziłam się do Trójmiasta na studia, mój mąż także pochodzi z innej części Polski. Nie mamy tu za wielu znajomych, przyjaciół prawie wcale, ja także staram się być zawsze niezależna i nie obarczać ludzi swoimi problemami. Po otrzymaniu wyniku to właśnie mama była ze mną, to po rozmowie z nią ostatecznie zdecydowałam, że zatrzymam dla siebie informacje o diagnozie i poinformuje męża jak już wróci za miesiąc do domu.
Skąd taka decyzja? Jakiś czas temu mieliśmy z mężem rozmowę – „A co jeśli coś złego wydarzy się tu na lądzie, a Ciebie nie będzie?”. Ustaliliśmy, że o ile sprawa może poczekać, niech poczeka na jego powrót. Jeśli dowie się w trakcie kontraktu, to po pierwsze nie ma gwarancji, że na 100% zejdzie od razu, że nie będzie odpowiednio skupiony na pracy, będzie cały w nerwach, a w operacji nerwy to najgorsza opcja. Wszystko trzeba robić z głową. Ja też bym się denerwowała, gdyby na przykład nie mógł zjechać na czas. I ja tą decyzję uszanowałam, wydawała mi się mądra i odpowiedzialna, sama też bym tak wolała.
Przez miesiąc od diagnozy zdążyłam zrobić masę dodatkowych badań, najeździć się po szpitalach, naczekać się w kolejkach, przełożyć termin operacji do czasu powrotu męża i generalnie przygotować grunt, żeby po jego powrocie została nam tylko, albo aż wspólna rekonwalescencja. Ponieważ wiedziałam, że przez pierwsze dni nie będę mogła używać rąk, starałam się pozałatwiać wszystko jak należy. Nie było czasu się załamywać i cackać ze sobą . Z perspektywy czasu to dobrze, bo jak człowiek za dużo myśli, to kreują się różne dziwne sytuacje. Byliśmy oczywiście z mężem w kontakcie, natomiast on był przyzwyczajony do mojego końskiego zdrowia, corocznych „przeglądów” piersi i dobrych wyników, więc nie wnikał w stan zdrowia, zawsze jak coś się działo to mu po prostu mówiłam. Jakoś nie było mi ciężko trzymać to przed nim w tajemnicy, wystarczy, że jedno z nas już się martwi.
Miałam zaplanowaną obustronną mastektomię z jednoczasową rekonstrukcją. W lewej piersi wykryto nowotwór, więc miałam też usunięty główny węzeł, by sprawdzić czy nie ma przerzutów. Jako, że onkolog nie kierował mnie na biopsje grubo igłową gdzie poznaje się parametry przeciwnika, wiedziałam, że po operacji będę musiała czekać na decyzję o dalszej ścieżce leczenia.
Mąż był już na miejscu, rzutem na taśmę przed samymi świętami. Zawsze odbieram go z lotniska, i tym razem tak było. Tym razem pierwszy raz uroniłam łzę, poczułam ogromną ulgę, że nareszcie będę mogła tak prawdziwie o tym z kimś porozmawiać. Nie byłam pewna jego reakcji, gdy dojechaliśmy do domu, w końcu mu powiedziałam. Jak wiadomo był w szoku, bo przecież takie historie znamy tylko z filmów i byliśmy zawsze daleko od takich tematów. Marzenia o dzieciach trzeba przełożyć. Podziękował mi, że nie powiedziałam mu o tym kiedy był na statku, bo różnie mogłoby być z jego zejściem i, że nie spanikowałam, oboje nie znosimy paniki.
Mój mąż przyjął od początku postawę, że nie ma innej opcji tylko wygrać z chorobą, przez pierwsze dni nawet nie przyjmował do wiadomości, że jestem chora. Służył mi swoim wsparciem w każdej sekundzie mojego życia odkąd się dowiedział, był ze mną od rana do nocy, kiedy leżałam w szpitalu, zbierał teoretyczną wiedzę, przejął nawet najmniejszy z obowiązków domowych. Nie daje mi się łamać, nie rozkłada nade mną rąk i nie pozwala użalać nad sobą, to bardzo ważne. Nie głaszcze po główce, jaka to jestem biedna – bo nie jestem. Ile jest osób, które faktycznie mają gorzej? Mój mąż zawsze służył mi swoim ramieniem, przed choroba też, ale teraz w chorobie sprawdza się to co przysięgaliśmy sobie równe dwa lata temu przed ołtarzem, 30 tego kwietnia 2016 roku, życie w zdrowiu i chorobie, na dobre i źle. Beczkę soli zjedliśmy, kolejne przed nami.
Obecnie jestem 3 tygodnie po operacji, przede mną druga z szesnastu chemii. Mój przeciwnik okazał się groźniejszy niż przypuszczaliśmy, wysoce agresywny, ale w ogóle się nie poddajemy, nie łamiemy i cały czas idziemy do przodu. Dodatkowym kopniakiem w tyłek była informacja, że mam wsadzone dwa różne implanty – miękki i twardy, cudownie prawda? Błąd lekarski, ktoś pomylił pudełka na bloku. Po serii chemii czeka mnie kolejna operacja, a czy do tego proces dla szpitala, zobaczymy, na razie wrażeń mi wystarczy .
Jeśli chodzi o jego pracę, zarówno firma jak i zmiennik zgodzili się, by mąż został miesiąc dłużej na lądzie, bez problemów. Jest to swego rodzaju ryzyko, bo jak wiemy sytuacja w jest niepewna, jednak miesiąc to kluczowy czas by został ze mną tu na lądzie, a jednocześnie nie wypadł z rotacji. Będzie ze mną na początku drogi przez chemię i wróci akurat na te najmocniejsze. Nie ma wyjścia, niestety nie możemy pozwolić sobie na brak dochodu. Ja co prawda jestem na zwolnieniu lekarskim, więc otrzymuje zmniejszone wynagrodzenie, ale pewne wydatki były już zaplanowane jak np. wymiana samochodu, bo obecny ląduje co drugi tydzień u mechanika. Sprawny samochód to podstawa w moim stanie. Do tego dojazdy do szpitala, leki, rehabilitacja – moja zmniejszona pensja nie wystarczy. Żeby chorować trzeba mieć zdrowie, cierpliwość i kasę – niestety.
Na obecną chwilę nie wyobrażam sobie, że mój mąż wyjeżdża na statek, a ja zostaje sama z chorobą, ale powoli muszę zacząć szykować się na ten scenariusz, bo jest nieunikniony.
Zaczynamy powoli razem układać plan działania, obserwujemy mój organizm po chemii, niektórzy z naszych znajomych zaoferowali pomoc, pewnie skrzykniemy moją mamę, aby przynajmniej na parę dni od czasu do czasu wpadła, natomiast wiem, że muszę pogodzić się z myślą, że najważniejszej osoby w moim życiu nie będzie fizycznie ze mną przez dwa miesiące, bo musi jechać do pracy. Trochę z przymusu, trochę z wyboru, natomiast oboje uważamy, że jest to jedyna słuszna decyzja. Jak już pisałam powyżej chorowanie niestety bardzo dużo kosztuje.
Historia S
Komentarze (6)
Droga S!
Wygrasz! Wierzę w Ciebie! Jestem już rok po chemii… Wiem, że nie jest Ci łatwo. Jeśli będziesz miała kryzys – zadzwoń/napisz (Kasia da Ci numer lub adres email)
Dasz radę – możesz więcej niż Ci się wydaje – trzymam kciuki!
S. jakoś tak bez zapowiedzi znikłaś nam zawodowo. Teraz już znam tego powód.
Wygrasz …. wygracie z TĄ paskudną chorobą, bo z tego co piszesz to widzę że jesteście wraz z mężem silnymi osobami. Fajnie S. że masz wspaniałego męża oraz rodzinę bo Oni są największym wsparciem ale i źródłem energii tak bardzo potrzebnej w tej walce.
Trzymam kciuki, i wierzę że będzie dobrze!!! 🙂
U nas w tym roku odwrotna sytuacja 🙁 mąż wrócił ze statku a następnego dnia lekarz, USG, markery i diagnoza: rak jądra. Dokładnie 5h cieszyłam się że wrócił a potem przerażenie, łzy no i walka.
Walczymy. Mam nadzieję, że niebawem dowiemy się, że skutecznie.
Tobie również życzę wygranej wojny z tym skorupiakiem! Widac, że jesteś silną kobietą! Powodzenia
Jest moc, jest siła w Tobie,w Was, w Rodzinie. Wszystko co złe minie,bo miłość ma wielką moc. Trwajcie przy sobie i planujcie marzenia, wybiegajcie w przyszłość. Musi być dobrze, bo czemu ma być źle. Ja trzymam kciuki za Twoje zdrowie i czaruję szczęśliwą Marynarzowa Nieodpuszczaj Kochana ! ?
Kochana S! Musisz walczyć o siebie bez względu na rokowania bo dopóki walczysz jesteś zwycięzcą! Pamiętaj rak to nie koniec świata i musisz odnaleźć w sobie siłę, żeby z nim wygrać! Trzymam kciuki!! Moja najdroższa przyjaciółka przechodziła taką samą drogę z uszkodzonym genem BRCA1, obustronną mastektomią i usunięciem jajników. Teraz siedzi koło mnie zadowolona z każdej sekundy życia! Jest dowodem, że naprawdę można z tym świństwem wygrać! Jak będziesz na siłach to polecam spojrzeć na jej bloga w którym opisywała wszytko co przeżywała, dzień po dniu: http://amammazonka.blogspot.com/ . A w razie pytań bez przeszkód możesz się do niej zwrócić po poradę.
Ściskam Cię bardzo!
Kasia.
Dzielna Kobieto życzę Ci dużo zdrowa i siły do tak trudniej walki. Wzruszyła mnie Twoja historia i szkoda, że zdrowie nie traci się tylko w filmach. Z całego serca życzę POWODZENIA!