NIE DA SIĘ BYĆ MAMĄ I TATĄ JEDNOCZEŚNIE.
Gdy marynarz wyjeżdża, często pojawia się myśl, przekonanie – że teraz muszę być mamą i tatą dla dzieci. Włączamy tryb podwójnego działania i z całych sił staramy się zrobić tak, aby wypełniać obowiązki swoje i marynarza. Czasem nawet wcielamy się nieco w jego rolę. Ale po co? To właśnie jest ciekawe: po co? Nikt nie powiedział, że trzeba być mamą i tatą. Jesteśmy mamami, za to z turbodoładowaniem. Gdy marynarz jest na lądzie, to oczywiście ma sporo kontaktu z dziećmi, uczestniczy w ich wychowaniu. Choć im dziecko starsze, tym trudniej wejść w jego rytm, w jego świat. Ale o tym za chwilę. Nie trzeba za wszelką cenę udowadniać światu i sobie, że robi się za dwoje. Trudno, czasem dziecko nieco straci na tym. Ale takie już ma życie. I im szybciej to zrozumie, tym lepiej.
Podział obowiązków mamy i taty dawno już nie jest taki jak kiedyś. I scena typu: mama w niedzielę gotuje obiad, a tata idzie na spacer, na rower z dziećmi w naszym przypadku na pewno należy do przeszłości. Dążenie do jakiegoś niezrozumiałego perfekcjonizmu z hasłem w tle „Muszę więcej, lepiej bo cała odpowiedzialność jest na mnie” – nie sprawdzi się na dłuższą metę. Zmęczenie w końcu weźmie górę, a frustracja, że coś tam się nie udało, spowoduje niezłe nerwy. Trudno, nie zawsze dasz radę zawieźć dzieci np. na wszystkie treningi, pomóc nauczyć się na sprawdzian, czy odebrać z nocnej imprezy. Gdy marynarz jest w morzu, to niestety ale nie da się go zastąpić, a wszelkie próby mogą skończyć się przemęczeniem.
Czy nie lepiej brać sobie trochę mniej na klatę, a robić to dobrze? Być po prostu mamą, która nie zawsze wszystko ogranie? Marynarzowe mają w sobie turbodoładowanie i potrafią naprawdę wiele. Ale trzeba znać swoje granice. I pamiętać, że nasze dziecko ma tatę ale teraz jest w morzu. A my nie powinnyśmy się zmieniać, gdy wraca M, wychodzić z jakiejś roli i wchodzić w inną, bo rodzina jest w komplecie. Bądźmy sobą i bądźmy po prostu mamami.
Niby jest tak, że tata to ten co trzyma dyscyplinę, a mama – to ta co przytula itp. Przecież to też już dawno i nieprawda. Dziś tatusiowie noszą w chustach, a mamy potrafią wymagać sporo od swoich dzieci. To trochę zmienia się wraz z tym jak zmieniają się kobiety. A gdy taka kobieta ma męża w morzu, a dzieci w domu, to nie ma czasu na rozczulania. Przecież jak trzeba, ona i tak: uczy jeździć na rowerze, odrabia z dziećmi matmę, rozwiązuje problemy, rozmawia czy interweniuje w sprawie bójek czy złych zachowań dzieci, napompuje koło w rowerze, weźmie do kina, czy na wycieczkę rowerową, pogra w nogę, powbija z synem gwoździe, i wiele innych potrzebnych czynności wykona. Taka jest marynarska mama, bo wie, że tata nie wróci o 17 do domu więc musi brać to na klatę. Jednak, to absolutnie żaden dowód na to, że ona musi stawać się też tatą. Ona po prostu jest taką matką i tej roli powinna się trzymać. Raz zrobi więcej, raz mniej. Rola taty powiną zostać dla niego – od samego początku niezależnie czy jest czy go akurat nie ma. On powinien tworzyć swoją relację z dziećmi.
A w dzisiejszych czasach marynarze naprawdę mają do tego spore pole manewru, nawet gdy są w morzu. Mogą rozmawiać z dziećmi przez telefon czy kominikatory. Gdy są małe, wiadomo z pomocą mamy, ale potem jest łatwiej. Dzieciaki mają swoje komórki, internet. Przecież mogą ze sobą mailować, czy rozmawiać kiedy tylko marynarz będzie chciał i mógł. A nastolatek, który potrzebuje czegoś od taty, też niech wie, że może się do niego zgłaszać, chociażby tą droga mailową. Morze nie zwalnia z rodzicielstwa, a nowe technologie tylko to ułatwiają. Można podtrzymywać tą wieź. I wcale mama nie musi starać się zawsze za dwoje. Mama jest mamą i nią pozostać powinna, czasem po prostu musi więcej.