JEŚLI MASZ OKAZJĘ JECHAĆ NA STATEK – RZUĆ WSZYSTKO I LEĆ.
Bardzo często rozmawiamy sobie, że żyjemy w dwóch światach. I nigdy tych swoich światów do końca nie poznamy. Nam oczywiście dużo trudniej poznać świat statkowy, tę morska codzienność. Ale im też nie jest łatwo doświadczyć naszego, mimo, że przyjeżdżają do nas i żyją w tych samych murach. Dlatego, jeśli tylko pojawia się okazja odwiedzin na statku marynarza, albo jeszcze lepiej, rejsu z nim – to trzeba brać. Brać korzystać , nawet gdy wiąże się to z podrożą na drugi koniec świata. Jasne, że nie zawsze wizyta na statku jest możliwa. To zależy od stanowiska, rodzaju statku, polityki firmy itp. Ale gdy te wszystkie sprawy sie zgrają – to trzeba łapać okazję i jechać, lecieć, płynąć. Przecież życie jest przygodą. A jeśli możemy choć odrobinę poznać „tą drugą ” naszego marynarza – to trzeba, to wykorzystać
Byłam już na statkach kilka razy, teraz udało się być praktycznie w czasie pracy mojego marynarza, nie gdzieś przypadkiem. Pamiętam jak kiedyś przyleciałam specjalnie do Amsterdamu, wylądowałam chyba ok 15.00, niestety okazało się że przed 12 statek wypłynął – nagła zmiana planów. Tak już jest. Przynajmniej Amsterdam polubiłam 🙂 Teraz mogło być podobnie. Bo tak naprawdę, pewne było jedno – bilety na samolot dla mnie i dla syna. Ale to czy zastaniemy tam naszego M, stało do samego końca pod znakiem zapytania? To jest ryzyko tej pracy. Tak jak trudno coś zaplanować w domu, to jeszcze trudniej gdzieś tam w świecie, na morzu. Na szczęście się udało. Było to dość ważne, ze względu na syna. To niesamowite przeżycie, zobaczyć gdzie tata pracuje. Nagle te rozstania i dla niego stają sie namacalne. Wie konkretnie, gdzie tata jedzie, bo tam był. I to jest naprawdę fantastyczne. Nie zawsze dzieci mogą wchodzić na statek. Jest to bardzo indywidualna sprawa. Kiedyś na kontrakcie 6 mc, firma mojego M, zorganizowała dla swoich marynarzy, którzy się zgłosili, możliwość sprowadzenia żon, narzeczonych. I to było super. Można było zrobić 2 tygodniową trasę, ze swoimi marynarzami, a firma opłaciła wszytko. To było jednak 10 lat temu, gdzie o kryzysie nikt jeszcze nie słyszał, wręcz przeciwnie. Dlatego warto się orientować, być na bieżąco co można, a co nie? A jak tylko pojawi się okazja – brać ją. Dla marynarza też jest o przeżycie, gdy może pokazać swojej rodzinie, to co robi, gdzie jest, gdzie żyje. Taka sytuacja, skraca tą naszą odległość, która z reguły dzieli. Wszystko jest bardziej namacalne i realne. A jeśli możemy jeszcze popływać statkiem z załogą, to granica naprawdę się nam zatrze. Po prostu jest fajnie !!!
Przeżycia są niesamowite. Wiadomo, że dla marynarzy jest to codzienność. Ale dla takich szczurków lądowych – jak my, te widoki morza, te konstrukcje, sam statek – to coś abstrakcyjnego. Dochodzi do tego świadomość, że nasz marynarz jest tego częścią – to jest fantastyczne. Trudno jest to opisać, a nawet nie do końca bym chciała, bo każda z nas powinna to przeżyć po swojemu. Jedno jest pewne, takie okazje trzeba łapać, bo nigdy nie wiadomo kiedy się powtórzą. Nie m też co się bać samotnej podróży, czy podroży z dzieckiem. Wystarczy się dobrze przygotować, wiedzieć co i jak. I choć trochę umieć się porozumieć po angielsku, czy w innym języku .
Wiem, że podróżujecie na statki dlatego kilka zdjęć waszych i moich. Bo my odważne jesteśmy. A na drugi koniec świata polecimy po to, by dać całusa i wrócić. A można wrócić nawet z ” brzuchem”, bo i takich historii jest sporo. Statek miłości 🙂

Moja pierwsza wizyta na statku, długo będę ją wspominać, bo statek stał na stoczni w Szczecinie i przez trzy tygodnie mogłam odwiedzać mojego Marynarza. Andżelika Sapi
Ciąg dalszy mojej wizyty …

CO MARYNARZ POWINIEN ROBIĆ PO POWROCIE DO DOMU ?

CZY MASZ WŁASNE PIENIĄDZE?

JAK NIE ZWARIOWAĆ Z MARYNARZEM?

TAK BYŁO NA KAMERALNYCH SPOTKANIACH MARYNAREK. Szczecin i Gdynia.

Komentarze (1)