Blog

Jak morze zmienia ludzi

Autor: 5 października, 2015 16 komentarzy

Dziś troszkę o złej stronie pływania….Oczywiście te problemy nieradzenia sobie z sytuacją dotyczą też kobiet. O tym jednak innym razem…..Dziś panowie

Praca na morzu to podobno zło konieczne. Trudne kontrakty, dalekie podróże, niebezpieczne miejsca. I ten brak powrotu do domu po pracy. Czyli 7 dni w tyg. 24h na dobę przez 1,2,3,4 miesiące i tak w kółko. Praca na morzu to nie rutyna, to wyzwanie dla człowieka dla jego organizmu i przede wszystkim dla jego psychiki, emocji. Mówi się, że morze zmienia człowieka. Ale z drugiej strony co dziś nie zmienia? Jednak tu sytuacja jest specyficzna przede wszystkim dlatego, że marynarz nie ma zbytniej możliwości resetu od pracy. Żyje w niej, żyję nią z nią i wszystko kręci się właśnie wokół wyzwań, które stawia morze. Cała masa stresu i napięcia w którym marynarze funkcjonują przez długi czas wpływa potem na życie stacjonarne w domu. Nie zawsze można sobie z tym tak łatwo poradzić.

My first design

Z jednej strony schematy i rutyna są nudne z drugiej zaś dają pewną stabilizację. W przypadku pracy na morzu trudno jednak o taką życiową  rutynę. Każde z partnerów zmienia swój tryb co powrót. Inaczej funkcjonuje kobieta będąca sama i inaczej jak wraca marynarz. Inaczej zupełne i tu totalna skrajność, funkcjonuje marynarz na morzu i w domu. To jest dopiero ogromna zmiana z którą czasami bardzo trudno sobie poradzić.

Pojawiają się różne problemy. W domu nagle nie ma dyscypliny i wyzwań a jest raczej zwykłe życie, które każdego dnia niesie mniejsze czy większe problemy i radości. Nie ma pracowników i stanowisk. Jest partnerka – gdzie trzeba iść u jej boku a nie traktować jak kolegę z pracy czy podwładnego. Jednego dnia podejmujesz strategiczne dla załogi decyzje, wydajesz polecenia, a kolejnego odkurzasz mieszkanie czy pomagasz żonie w zakupach. I tu często zaczynają się schody. Nie wszyscy potrafią się tak przestawić, a pierwszym obiektem frustracji takiej sytuacji staję się właśnie najbliższa marynarzowi – kobieta. Zdarza się, że dochodzi do przemocy psychicznej i fizycznej. Nieumiejętność rozdzielania tych dwóch światów wywołuję agresję. Bywa też, że panowie stają się totalnie bezradni i popadają w doły i depresje, gdyż nie potrafią poradzić sobie w tej lądowej rzeczywistości. Codzienność przeraża bardziej niż niebezpieczna praca. Słyszało się o niejednej historii gdzie marynarz nagle zniknął ze statku – człowiek za burtą.  To są ogromne próby dla organizmu i psychiki.

Najczęściej jednak, kiedyś i teraz sposobem na radzenie sobie z tymi zmianami był alkohol. Alkohol który często jest początkiem końca małżeństwa, czy horroru jaki w takiej rodzina zaczyna się dziać. Alkohol też potrafi powodować agresję. Jeżeli żyjesz  intensywnie w pracy i borykasz się z takimi sytuacjami na morzu jak marynarzy – musisz mieć nerwy na wodzy bo nie udźwigniesz tego. Nie każdy mężczyzna nadaje się na morze.

IMG_5521

Co robić? Oczywiście to nie reguła nie musi tak być. Ale jeżeli już coś zaczyna nam przeszkadzać warto u podstaw taki problem zwalczyć. Tak aby nie wyrósł do rozmiarów wielkiej tragedii rodzinnej. Tu najczęściej jest to nasza rola i i czas aby rozmawiać ze sobą o problemach, rozmawiać o tym co dziej się na statku, być częścią tamtego nie osiągalnego przez nas kobiety – ich drugiego życia. Warto też korzystać z pomocy psychologów, terapeutów. Można poszukać takiego specjalistę, który znam specyfikę tej pracy. Który żyje w rodzinie pływającej i dokładnie będzie wiedział o co chodzi. I to absolutnie nie jest żaden wstyd. Bierność i godzenie się z losem ofiary jest…smutne.

Najważniejsze jest wzajemne wsparcie ale też dla nas kobiet marynarzy – szacunek do samej siebie. A hasła typu on ciężko pracuje zarabia na rodzinę to ja muszę być miła , cudowna i na wszystkie się godzić – są do kosza. Bo żadna kobieta, żaden człowiek nie zasługuje na przemoc czy poniżanie.

Morze jest cudowne i może uczynić wiele radości rodzinie. Ale to też żywioł, który nie wiadomo co przyniesie… tak jak nasze związki

Dobrze jest jak jesteśmy pewni, że to właśnie my sami w każdym momencie decydujemy o naszym życiu. Sami popełniamy, błędy i podejmujemy dobre decyzje. I, że nie jesteśmy pod wpływem kogoś kto próbuje to życie przeżyć za nas.
Dobrze jest jak mamy właśnie osobę, która idzie z nami w tym samym kierunku i potrafi podać rękę gdy się potkniemy.
I nie ma znaczenia w jakim miejscu na świecie właśnie jesteśmy. Ważne jest to, że zawsze prędzej czy później się spotykamy.

/Kasia/

IMG_5367

Podobał Ci się post?

Komentarze (16)

  • Tekst strasznie dołujący i chyba bazujący na najbardziej drastycznych przypadkach. A to zdanie o skakaniu za burtę z powodu depresji to już maks! Rozumiem, że do dodania dramatyzmu. Pochodzę z domu marynarskiego, mam męża marynarza, szwagra marynarza i takie opowieści to były głównie typu: znam kogoś, kto znał kogoś, kto pływał z kimś, który była na statku z kimś kto opowiadał, że na jakimś statku ktoś coś zrobił. Nie demonizowałabym takich zachowań. Są to naprawdę skrajne przypadki i rzadsze niż samobójstwa ludzi lądowych. Częściej spotykam opowieści o tym, że dla marynarzy ucieczką od problemów jest wyjazd na statek, gdzie wszystko jest prostsze, nieskomplikowane, nie trzeba się użerać z „prozą życia” i mogą się czuć jako ostoja porządku domowego i prawdziwa głowa rodziny. No chyba, że mówimy o młodzieży, która ma straszne parcie na awans, załamują się, gdy po pierwszym rejsie nie awansują, a jak już awansują to boją się odpowiedzialności i ogólnie jakoś chyba są psychicznie słabsi (cytuję opinie marynarzy z kilkudziesięcioletnim stażem).

    • Zawsze piszę, że w jednym tekście nie da ugryźć się wszystkich tematów. Niestety taki też występuje i te skrajności. Oczywiście wezmę pod uwagę to co napisałaś bo to zagadnienia na osobny temat. Musimy jednak pamiętać, że skoro nas coś nie dotyczy nie znaczy, że nie dotyczy to innych. Mam nadzieję, że każdy znajduję coś dla siebie. Bo naprawdę jesteśmy bardzo różni. A ta różnica wieku i młodym pokoleniu, które sobie nie radzi i też często wyładowuje się w domu czy najbliższych albo boi się odpowiedzialności to też prawda, masz 100% racji . Tematów do poruszenia mamy mnóstwo a my mamy jeszcze dużo czasu i miejsca na blogu, żeby je poruszać.. Ale widzę, że ten wywołuje emocje. Proszę mi wierzyć, że pisze to na podstawie historii różnych ludzi i ich doświadczeń. Dostaje od Was dużo maili za które bardzo dziękuje i za zaufanie jakim darzycie to miejsce. Wiem z waszych historii i swoich doświadczeń i doświadczeń moich znajomych, że ten problem jest. Problem przestawiania się na dom problem poniżania itp. A u innych go nie ma – to tylko cieszyć się szczęściem – do tego przecież właśnie dążymy.

  • Natknelam sie na tą strone przypadkiem i nie wierze w to co widze, jak mozna postrzegac siebie poprze pryzmat pracy zawodowej partnera, żona marynarza- masakra jakas, ja rowniez jestem zona marynarza ale bron boze nie definiuje sie w ten sposob, ja mam swoj ciezko wyuczony i wypracowany zawód i nie uwazam zebu ktos musial mnie tak okreslac, to tak jakby moj mąz byl nazywany mezem architekt, ona ma swoj

    • On na swoj zawod i swoje osiagniecia a ja swoj

      • Witam. Nie chodzi o życie bez swoich zawodów. I nie o postrzeganie siebie przez te pryzmat. A raczej o to, że jest to specyficzny styl życia bez partnera u boku na codzień. Nie ważne są zawody tylko życie w tęsknocie rozłące i o tym jak sobie z tym radzić

    • Ależ każdy z nas pełni różne role społeczne w tym samym czasie. Przecież to, że ma Pani swoją pracę nie sprawia, że przestaje być Pani żoną, matką, córką itd.

    • A ja jestem 40letnią od 16 lat w małżeństwie żoną marynarza. Z zawodu nauczycielka, która z powodów zdrowotnych, komplikacji mieszkaniowych i innych zrezygnowała z pracy.
      Nie mamy dzieci, czuję się szczęśliwa, że mogę męża wspierać we wszystkim co robi, prowadzę dom, dużo gotuję, uczę się kolejnego języka i zajmuję naszym psem.
      Jeśli komukolwiek to przeszkadza albo twierdzi tak jak Ty ,że to „jakaś masakra” to znaczy że sam ma z tym problem. Nie czuję się gorsza od innych, bo poświęciłam swoją karierę zawodową dla męża. Każdy wybiera jak chce. Co innych mierzi i boli-świadczy tylko o nich. Pozdrawiam, Małgorzata.

      • Też kiedyś się poświęciłam dla męża i rodziny tak jak i Pani. Po 20 latach zostałam sama, nigdy nie przypuszczalabym że tak się stanie. Proszę myśleć też o sobie.

  • Mój na statku ma stosunkowo niezależne stanowisko i pewnie dlatego po powrocie do domu też niezależny taki 🙂 Nie wydaje poleceń ani nic z tych rzeczy. Po prostu wraca i oddaje sie atmosferze domu. Dość gładko wpada w rytm codziennych obowiązków, porządków, spraw urzędowych etc. Nie ma też wielkiej rewolucji w wychowywaniu dziecka 🙂 (choć pewne zmiany są – bo nie da się samotnego macierzyństwa porównać do wychowywania przez obojga rodziców).

  • Kasiu,
    częściowo pewnie jest tak jak piszesz, ale teraz, w dobie wszechobecnego internetu marynarz nie jest już tak bardzo oderwany od tego, co dzieje się w domu podczas pobytu na statku. Mój M – mimo, że nieobecny fizycznie – ciągle z nami jest, rozmawia z córką o szkole, z synkiem o przedszkolu, dyskutują o problemach, radościach, zadaniach domowych i aferach z koleżankami. Razem podejmujemy decyzje wymagające konsultacji, w zasadzie – poza fizyczną nieobecnością i koniecznością radzenia sobie przeze mnie z logistyką szeroko pojętą w wersji jednoosobowej – we wszystkich innych wydarzeniach w domu M uczestniczy tak, jakby tu był… nie wydaje mi się zatem, żeby powrót był dla niego szokiem, koniecznym do oswojenia… ale też pracujemy nad tym codziennie. albo prawie codziennie. Staram się żeby był na bieżąco. ze wszystkim. dyskutujemy nawet na temat koloru butów, kroju sukienki, kota, który drapie mój nowy fotel, o wnerwiających mnie muchach owocówkach… o pierdołach… tak właśnie, bo życie składa się głównie z drobiazgów, dopiero one zebrane „do kupy” tworzą większą całość… a jak dbamy na bieżąco o to, żeby nasz Marynarz będąc poza domem ciągle czuł się jak jego część, jak niezbędny element, bez którego nie podejmuje się decyzji, który wie co się w nim dzieje i ma na to bezpośredni wpływ, to powrót nigdy nie będzie szokiem, raczej fantastyczną nagrodą za okres oczekiwania na spotkanie bez pośrednictwa kamerki czy telefonu.
    …prawdziwy dom to Ludzie, nie miejsca…

    • Zgadzam sie z Toba. Mimo iz nasza Rodzina dopiero sie tworzy a nasz zwiazek ma niewielki staz ale jest niezwykle emocjonujacy to tez wlasnie staramy sie ze soba rozmawiac o wszystkim, nawet o tych zwyklych codziennych sprawach. Uzgadniac wszystkie decyzje. Wspierac sie. Tylko tak mozemy wynagrodzic sobie dluga rozlake… Dla mnie zycie z Marynarzem to zupelna nowosc i abstrakcja. Tez wiele wysilku ode mnie wymaga radzenie sobie z rozstaniami ale ciagle czekamy do powrotu. Staramy sie myslec pozytywnie. Chetnie czerpie z doswiadczenia innych Partnerek Marynarzy. Chyba na zawsze beda dla mnie Bohaterkami. I wiem to juz na pewno ze nikt mnie tak nie Kochal jak moj M i z wzajemnoscia. Piekne uczucie okraszone wyrzeczeniami. Jednak jakie zycie nie wymaga
      od pary poswiecen?

  • Emm… pardonsik – skoro to o męskiej części to mają wypowiadać się Panowie? Czy można wtrącić swoje trzy grosiaki?:)

    • Wszyscy mogą sie wypowiadać – szczególnie babki

      • Hmmm… praca na morzu to specyficzne zajęcie. Ja miałam okazję kilka razy „pobyć” na statku z mężem. I choć za każdym razem była to dla mnie niesamowita przygoda to moja 3 wizyta, trwająca 3 tygodnie, była już nie lada wyzwaniem.
        Morze nie jest dla wszystkich i chyba ten, kto nie pływa, nie jest w stanie wyobrazić sobie z jaką tęsknotą zmagają się marynarze. Tęsknota za domem, za rodziną, za zwykłą codziennością….

  • Bardzo trudno jest przestawiać się co kilka miesięcy na inny tryb. Dla nas jest to trudne, a dla naszych marynarzy jeszcze bardziej. Mój M często gdy wraca na początku wciąż wydaje polecenia, jakbym była jednym z jego podwładnych. Musi minąć trochę czasu nim przestawi się na tryb „domowy” ale są to dni pełne spięć, a czasem i łez, bo miało być tak pięknie jak wróci, a tu jakiś „pan i władca” powraca i chce rządzić w moim uporządkowanym świecie. Te sytuacje rzeczywiście wymagają od nas cierpliwości i zrozumienia, ale tak jak napisałaś nie możemy pozwolić przekroczyć pewnych granic, a zatem zgadzam się trzeba rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. A jeśli chodzi o pomoc specjalisty to nie wiem jak jest u Was, ale mój M to taki „twardziel”, że uważa iż sam sobie poradzi ze wszystkim i żaden psycholożek mu nie potrzebny. To chyba dość częste u mężczyzn 🙂 Pozdrawiam

    • No właśnie ale chyba warto ich przekonywać, że to nie oznaka słabości czy brak męskości. A właśnie odwrotnie. Bo to dla naszego wspólnego dobra. Coś w tym jest w tym przestawianiu sie na tryb domowy i to wydawanie poleceń. Maskara.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *