ETAT, FIRMA CZY DOM? CZYLI O PRACY MARYNARKI.
W pierwszej kolejności, warto zweryfikować ogólnie panującą opinię, że żony marynarzy to Panie, które nie pracują i raczej się nudzą. Brzmi to jak zarzut. I szczerze, trochę tego nie rozumiem. Tyczy się to przede wszystkim mam. Bo gdy kobieta stacjonarna nie pracuje, ze względu na urlop wychowawczy i macierzyńskim – to jest ok. Wiadomo, dzieci taka kolejność, dobra mama itp. Jeśli zaś taka sam sytuacja tyczy się żony marynarza czy dziewczyny, to słychać, że: tak, za dobrze ma, przecież nic nie musi robić tylko dzieckiem się zajmować, nie pracuje bo mąż zarabia itp. Poważnie? Gdzie tu sens? O matkach już pisałam ostatnio tu, więc nie będę się rozpisywać, że bycie samą z dziećmi przez kilka czy kilkanaście tygodni, to jak wejście na Mont Everest .
Jednak wracając do tematu. Zawsze dominuje opinia, że kobiety marynarzy nie pracują bo nie muszą. Kiedyś, jedna pani na jakimś evencie powiedziała mi, że moja grupa się nie nadaje, bo to raczej panie, które siedzą w domu i zastanawiają się co zrobić z wolnym czasem. Moja mina była bezcenna. Jednak opinią nie ma co się przejmować i warto robić swoje – tak stwierdziłam.
Możemy podzielić marynarki na grupy – matki i nie matki. Te, które mają już dorosłe czy duże dzieci, albo te, które jeszcze ich nie mają. Wszystkie osoby z tych grup, pracują w firmach czy na własnych działalnościach. Bądź angażują się charytatywnie albo oddają swoim pasjom. Czy też prowadzą dom i wkładają całe serce w wychowanie dzieci – gdy nie ma taty. Chyba nie znam żadnej marynarzowej, która by się nudziła. Naprawdę, nie wiem skąd ta opinia?
Wiele z nas tak naprawdę staje na rzęsach aby to wszystko pogodzić. Pracę, dzieci, dom i jeszcze być super żoną gdy marynarz wraca na ląd. Jednak czasem to wszystko się nam rozpada i wysiadamy, zwyczajnie ze zmęczenia. Brak tej pomocy na co dzień – kiedyś da o sobie znać. I, o ile jestem w stanie zgodzić się z opinią, że większość z nas może wcale nie musiałaby pracować ( co też niestety wpływa na naszą opinię w firmach. Postrzegane jesteśmy za te co pracują bo chcą, a nie muszą. I nie wiedzieć czemu, stajemy się wtedy tą gorsza grupą ). To na pewno nie zgodzę się z tym, że nic nie robimy i się nudzimy. Wiele z nas zamienia etaty na własne działalności . Wszystko po to, aby mieć elastyczny grafik i móc podpasować się pod życie rodzinne, by mieć czas dla marynarza. Wykonujemy też wiele fantastycznych zawodów, takich jak – pielęgniarki, lekarki, psycholożki, adwokatki, trenerki, menadżerki własnych pensjonatów itp. Tak, z reguły nie musimy iść do pracy dla pieniędzy, ale czy to zmienia nasze podejście do niej? Czy przez to wykonujemy ją inaczej? Czy jesteśmy innymi pracownikami? NIE. Dlatego, tym bardziej trudno pogodzić i dom i pracę. Żadnej taryfy ulgowej nie ma, a do tego w domu żadnej pomocy. Więc jest to, kolejny Mont Everest. Życie z marynarzem jest bardzo wymagające organizacyjnie. I jeśli nie dajemy rady, jeśli jesteśmy wypompowane – nie musimy całemu światu udowadniać, że potrafimy. Bo my to wiemy. Świat mierzy wszystko swoją miarą, a my swoją. I tu ważna jest rola i postawa marynarza. Wsparcie, wsparcie i jeszcze raz wsparcie. To nie jest standardowe życie!!! I tak jak marynarz nie może zmuszać marynarki do pracy, tak samo nie może jej tego zakazywać. Wszystko, to indywidualna sprawa, zależna od stanowiska i zawodu. Jednak jeśli naprawdę nie musimy, to czy warto siedzieć w biurze, w którym praca nas nie cieszy i patrzeć się w ściany, aż minie 16. Wtedy pędzić po dzieci czy dopiero jeść kolacje z mężem. Przecież kto jak nie my, wie jak ten czas jest cenny. I, może warto w takiej sytuacji pomyśleć o czyśmy swoim, o zamianie pasji w pracę, o podjęciu takiej próby albo o ognisku domowym? I tu, ta rola marynarza jest naprawdę bardzo istotna. To my przecież, chcąc nie chcąc, musimy swoje życie dopasować do pływania. Więc wymagajmy od niego zaangażowania w nasze życie zawodowe . A jeśli dom jest pasją kobiety, to może warto docenić, że po ciężkiej pracy marynarz ma gdzie wracać i kogo kochać. Najważniejsze aby nie robić nic wbrew sobie. Bo prędzej czy później, wytkniemy to sobie nawzajem. Praca, to dziś względne pojecie . Jest tyle rzeczy, które możemy robić, które przynoszą pieniądze. Nie zakazywać i nie nakazywać sobie – tak jak to bywało kiedyś i bywa czasem niestety i dziś.
Wydaje mi się, że każda z nas musi odkryć swoją drogę. Ja przeżywałam ogromną „depresję” zanim zrozumiałam, że nie muszę być na etacie. Moja historia zawodowa w skrócie:
W normalny tryb pracy wpadłam zaraz po maturze. Dostałam swoją pierwszą pracę na etat, co w tamtych czasach było wyczynem. Marzyłam o kinie, lecz była to raczej trudna posada do dostania . Poszłam też na studnia zaoczne. Pracowałam w małych firmach ( nie były to czasy kropo – też było bardzo trudno tak młodej osobie, dostać pracę w dużym biurze). Zajmowałam się sprzedażą, magazynami w firmach ze środkami czystości. Pracowałam w teatrze przy obsłudze i produkcji. Parzyłam kawę, robiłam hamburgery. Nawet prowadziłam bistro z tatą( w tym czasie miałam 3 prace i studia). W sezon, w dużej knajpie, obsługiwałam wesela – byłam kelnerką ( narzeczony już pływał). Mój ostatni etat, był w szkole językowej – dział administracji. W praktyce jednak robiłam wszystko, jak to w takich firmach bywa. Aha pracowałam jeszcze w firmie HR- owej, ale króciutko- klient okradł mnie z telefonu, więc miło tego nie wspominam. W tym czasie robiłam studia licencjackie, potem rok przerwy aby wziąć wdech i pobyć trochę z moim M. I dalej – magisterka na Akademii Morskiej. Urodziłam pierwsze dziecko. A gdy skończył się macierzyński ( 6mc), przeskoczyłam na urlop wychowawczy z założeniem, że na krótko. Czas znaleźć pracę, wrócić do gry. Tu zderzyłam się z rzeczywistością oraz z faktem czym właściwie jest pływanie. Pracę mogłam mieć maks do 16, bo żłobek do 17 ( zresztą nikt nie chce na styk odbierać dziecka , skoro taty nie widzi to i mamy nie będzie widział). Próbowałam znaleźć parce na część etatu – tu z reguły rozmowy kończyły się na: czemu tylko na część? Albo: u nas są zmiany, jeden tydzień musi być na popołudnie( nierealne dla mnie). Inni kończyli rozmowę gdy tylko dowiedzieli się, że mam małe dziecko itp. Ten proces trwał rok z kawałkiem. Mój smutek zamieniał się miejscami z frustracją i zrezygnowaniem, i tak w kółko. Oglądałam śniadaniówki gdzie młode mamy chwaliły się swoimi biznesami i tym , że teraz mają czas na realizację swoich pasji, że to cały czas było obok nich. Nagle szyją, robią rońże rzeczy i zamieniają to w firmy. A ja? Matko – takie beztalencie. W tym czasie powstał już fanpage dla żon i blog, bo właśnie szukałam Was – kobiet, które mają podobną sytuacje. Blog sobie był i z każdym dniem poznając Was wiedziałam, że nie jestem sama. Pewnego dnia natknęłam się na ogłoszenie fundacji – wolontariat, warsztaty komputerowe dla seniorów. Stwierdziłam, że coś muszę robić i zmienię wszystko całkowicie. A zawsze chciałam uczuć. Prze 6 miesięcy jeździłam na zajęcia( w ramach wolontariatu). Miałam swoich uczniów, zresztą fantastycznych, doświadczonych i wiedzących czego chcą od życia – ludzi. Oni dali mi powera. Po pół roku stwierdziłam, że jest to dobry pomysł. Założyłam działalność gospodarczą i zatrudniłam się na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Byłam wykładowcą przez kolejne lata. Równocześnie prowadziłam blog i spotkania( zorientowałam się, że też stały się moją formą pracy). Na czas drugiego dziecka musiałam zrobić przerwę w roku akademickim. Zuza ma 3 miesiące, a ja milion nowych pomysłów. To bardzo krótka historia mojej pracy. Nie chcę was zanudzać szczegółami. Ale wiem jedno, że gdybym nie miała męża marynarza – inaczej by to wyglądało. Może byłabym już dyrektorem, a może pracowała w Macu- nie wiem. Etat czy nie, nie ma znaczenia, ważne aby to miało sens dla nas. Ważne aby się nie ograniczać i sięgać po rozwiązania nieoczywiste, różne.
Komentarze (24)
Gdy w pracy dowiedziano się, że mój mąż pływa to ciągle słyszę, że co ja tu robię, bo mam męża marynarza, więc po co zajmuje etat. Mogłabym przecież zwolnić dla kogoś, kto chce pracować i potrzebuje pieniędzy.
I wtedy właśnie czekam na 16 i byle do domu.
Kasiu, jak bym czytała swoją historię, tylko ja jestem 3m do tyłu, bo mój dzidziuś urodzi się dzisiaj albo jutro 😀 Też po córce chciałam wrócić na etat, ale zetknąłem się dokładnie z tym co ty. Trzy lata temu się przekwalifikowalam (na opiekunkę do dzieci) wróciłam na etat (w przedszkolu), ale od paru miesięcy już w domu. Nie nudzę się, dzisiaj idę do szpitala i nawet nie miałam czasu o tym pomyśleć (wykańczamy dom, M wrócił 5dni temu) Jak tylko troszkę dojdę do siebie to mam w planach własną działalność związaną z dziećmi. Pozdrawiam. 🙂
Luna1310 jaką szkołę skończyłaś by zatrudnić się w przedszkolu? Licencjat z pedagogiki czy jest inna droga? 🙂
Ja robiłam kurs, byłam tylko pomocą nauczyciela. Ale jestem po historii nauczycielskiej, więc kurs trwał tylko 1,5 m- ze stażem.
Kurcze, to jestem gdzieś pośrodku twojej drogi. Tzn. dwoje dzieci, marynarz i czasem praca na zlecenie. Oh jak ja bym chciała pracować i byc z rodziną jednocześnie.
Mam potrzebę spełnienia się zawodowo, bo ile można dzieci wychowywać. Ale mam wizję też ze jak Wodzu będzie wracał to będzie z tego powodu pełno frustacji. Bo będę wtedy żałowała ze nie mam tyle wolnego dla niego ile miałam. Trudne to.
A jak pomyślę o tym , że „normalne” małżeństwa nie widzą się praktycznie wcale to aż nie mogę uwierzyć że tak można żyć- obok siebie….
Ponad 20 lat małżeństwa i zawsze praca na pełnym etacie w międzyczasie dwuletnia szkoła ,a potem zaoczne studia w trakcie tej bieganiny dwójka dzieci. Zawsze robiłam wszystko,żeby pracować,bo M dziś ma pracę jutro może jej nie mieć i skąd emerytura. Wszystko fajnie jak jest zdrowie i kontrakt,ale przekonaliśmy się,że bywa różnie i było. Dwoje dzieci wychowałam sama z niewielką pomocą rodzicow,bardzo niewielką. Nie było niani,ale za to żłobek i przedszkole i świetlica jak trzeba.Nie było czasu na pasję, marzenia po prostu na siebie. Podziwiam jeśli ktoś jeszcze potrafi dołożyć do tego czas na relaks.Przeżyłam i nie narzekam,bo Moje Baby też sobie radzą i poradzą. Czasem bywa przykro,że zatraca się swoje potrzeby,ale cóż coś za coś , ktoś dla kogoś i ciągle z kimś. Trwamy na wahcie,bo dzieci ciągle nas potrzebują.
Jestem na własnej działalności, gabinet mam w domu. Gabinet, albo raczej pracownię. Od kilku lat dopiero, bo przedtem 10 lat wynajmowałam biuro na mieście. Skomplikowane to było bardzo, obsługa dzieciaków, szkoda czasu jak M. wracał do domu a my wszyscy wychodziliśmy i czekał na nas tyle godzin. Trochę się wtedy mijaliśmy. Życie zmusiło mnie do przeniesienia pracowni do domu. Pierwszy rok – masakra! Wszyscy naruszali moje miejsce pracy swoją obecnością, znoszonymi przedmiotami z własnych pokojów. Udało mi się ich nauczyć, że to pomieszczenie jest święte. I jest ok. M. wraca, ja pracuję, przerwy na kawę spędzamy razem. Jak mam mało pracy to dłubiemy w ogrodzie, robimy zakupy, po prostu wspólnie spędzamy czas. A i tak jak grom z jasnego nieba spada na nas termin jego wyjazdu do pracy. Tak jak teraz jest komfortowo:)
A literówki się pojawiły, bo temat jest emocjonalny:)
Pojawiły się litrówki 🙂 Już nie ma. Powiedz lepiej jak nauczyłaś aby szanowali twoją przestrzeń do pracy w domu ?
Pod tym względem jestem despotyczna. Nie umiem się skupić w rozgardiaszu. Jestem architektem wnętrz i każda rzecz, która nie pasuje w zasięgu wzroku mnie rozprasza. Ale spokojnie, reszta domu wygląda normalnie:) No prawie….:)
hehehhe tak czy inaczej , ja muszę nad tym popracować 🙂
Artykuł trafiony – w sedno 😉 Jakoś taki komentarz mi się sam nasunął:
„- Nie szukaj potwierdzenia swojej wartości w innych ludziach – szemrał strumień.
– To miłe, kiedy ktoś potwierdza, że miałam rację. Że dobrze myślę. Ładnie wyglądam. Mądrze wychowuję dzieci. Pomaga mi to wierzyć w słuszność moich decyzji i wyborów. Czuję się wtedy lepsza – mówiła Kobieta.
– Lepsza od kogo? – zdziwił się strumień.
– No… od tych ludzi, którzy myślą inaczej, gorzej – bez namysłu odparła Kobieta.
– Przecież każdy z nas jest inny, niepowtarzalny – zadumał się strumień – każdy ma swoją misję do spełnienia, swoją wartość do przekazania światu… Nie ma ludzi, rzeczy lub spraw, gorszych od innych. Porównywanie jest bez sensu… Pomyśl, gdybym chciał być jak wielka rzeka, wtedy zatraciłbym swoją duszę. Nie przychodziłabyś posłuchać szmeru wody spływającej po kamieniach. Wielkie rzeki mają swoją misję, ja mam swoją. Tak jest. Tu nie ma porównań.
Bez sensu jest czuć się gorszym tylko dlatego, że części ludzi się to nie podoba. Mają inne zdanie lub po prostu nie przytakną.
To nie umniejsza Twojej wartości.
Ty również masz swoje zdanie, swoje wartości, poglądy, swój niepowtarzalny urok.
Bądź z siebie dumna. To wystarczy”
Fragment książki: Fenomen Kobiecości, autorstwa: Monika Szadkowska
Ładne:)
super – w punkt
Bardzo mi się podoba, trafione 🙂
Gdyby nie totalny brak wolnego czasu to chętnie sięgnęłabym po tę lekturę! 🙂
Kasia, litrówki i interpunkcja, proszę! Poza tym fajnie wiedzieć, skąd się wzięłaś. Od razu widać, że z niejednego pieca chleb jadłaś.
litrówki? heheheh
Wiesz mam dzieci chore więc słabo już widzę hehe. Ale dzięki – poprawiłam. 🙂
Tak, miałam sporo prac. A ile rozmów kwalifikacyjnych…
Oj, zdrówka życzę. My w zeszłym tygodniu skończyliśmy chorować. A to też ciekawy temat – jak się zorganizować w chorobie? Kilka lat temu po raz pierwszy padłam razem z dzieciakami jak M. był w morzu. Masakra, lodówkę oczyściliśmy, gorączka nie ustępuje, koniec świata. I wtedy po raz pierwszy skorzystałam z pomocy Przyjaciółek:) No bo generalnie jestem przecież samowystarczalna. Ale to one zadzwoniły i zakupy do domu przywiozły……
masz rację – ochłonę i też poruszę ten temat.
Ojjj ja to w takich sytuacjach kryzysowych, gdzie w lodówce już tylko światełko, a my rozłożeni, kocham internet i zakupy z dowozem do domu 🙂 Coś pięknego 🙂 !